W 2013 r. Michał Dylewski z Wolborza przejął po ojcu firmę zajmującą się uprawą i sprzedażą roślin akwariowych. Znał się na rzeczy, bo w interesie siedział od lat. Teraz jednak prócz botaniki i marketingu musiał ogarnąć również sprawy, które wcześniej go nie zajmowały. Większość dotyczyła kwestii formalnych związanych ze zmianą właściciela. Wydawać by się mogło, że to szczegół, który w żaden sposób nie powinien wpłynąć na funkcjonowanie stabilnej firmy, działającej w branży od ponad 30 lat.
Tak było do 6 września 2016 r., gdy po rutynowej kontroli związanej z wymianą licznika, a przeprowadzonej przez pracowników PGE Dystrybucja S.A., pan Michał dowiedział się, że wisi państwowemu gigantowi prawie 50 tys. zł (49 tys. 997 zł). Po ponad 3 latach od podpisania z PGE Obrót S.A. umowy, okazało się bowiem, że znalazł się w niej błąd. Nie wchodząc w skomplikowane szczegóły techniczne, wystarczy nadmienić, że tzw. współczynnik z zastosowania układu sumującego, według którego powinny być naliczane rachunki pana Michała, winien wynosić 20, a nie jak w umowie 1. Sam zaś licznik powinien działać, i działał, w półpośrednim, a nie bezpośrednim (jak zapisano w umowie) typie pomiaru.
PGE chlubiąca się w swoich reklamach profesjonalizmem, w odpowiedzi na pytania skierowane 20 września 2016 r. w tej sprawie przez przedsiębiorcę, odpisała (pisownia oryginalna): „Niestety podczas realizacji technicznej strony umowy kompleksowej sprzedaży energii elektrycznej i świadczenia usług dystrybucji nr 19954/2013 do systemu bilingowego nie została wprowadzona mnożna układu pomiarowego 20. W związku z tym faktury wystawiane były na podstawie zaniżonych danych pomiarowych i nie odzwierciedlały rzeczywistego zużycia energii elektrycznej w punkcie poboru”. PGE Obrót S.A. dokonała więc korekty 15 faktur wystawianych od 14 października 2014 do 6 września 2016 r., czyli za okres dwóch lat, bo „tylko” na tyle pozwalają art. 554 i 555 k.c. Energetyka powołała się przy tym na zapis § 9 ust. 18, 18.1 i 18.2 regulaminu umowy z klientem, w których stoi, że: „W przypadku stwierdzenia nieprawidłowości działania układu pomiarowo-rozliczeniowego lub błędów w odczycie jego wskazań, skutkującymi zaniżeniem bądź zawyżeniem jego wskazań, Sprzedawca skoryguje należności za sprzedaną energię elektryczną oraz świadczenie usługi dystrybucji. Skorygowania dokonuje się według następujących zasad:
18.1. Korekta, o której mowa w ust. 18, obejmuje cały okres rozliczeniowy lub okres, w którym występowały stwierdzone nieprawidłowości lub błędy.
18.2. Podstawą do wyliczenia wielkości korekty faktur VAT, o których mowa w ust. 18.1., jest wielkość błędu wskazań układu pomiarowo-rozliczeniowego”.
Można się tylko zżymać nad tym, że w cytowanych ustępach § 9, nie ma ani słowa o odpowiedzialności za ewentualnie wygenerowane nieprawidłowości. Jednak, co istotniejsze, w przyjętej powszechnie, ugruntowanej linii orzeczniczej, to indywidualne, bezpośrednie, a zatem jednoznaczne ustalenia umowy między stronami, mają pierwszeństwo wobec wszelkiego rodzaju wzorców umownych, do których zgodnie z art. 384 § 1 k.c. zalicza się także regulamin świadczenia usług. Tym mniej więc dziwi, że w odpowiedzi na pytania klienta, Elżbieta Szaniec, specjalistka ds. wsparcia obsługi klienta PGE Obrót S.A., odnosząc się do istoty problemu, użyła bezosobowej formy czasownika („nie została wprowadzona mnożna”, „faktury wystawiane były”). Tymczasem za powstały błąd na niekorzyść PGE Obrót S.A. osobiście odpowiedzialna jest pracownica spółki Anna Konicka, nomen omen mistrz ds. pomiarów i kontroli, której pieczątka i podpis figurują pod umową. W przeciwieństwie do Konickiej, Michał Dylewski nie musiał posiadać specjalistycznej wiedzy nt. prądu oraz systemów rozliczania jego zużycia. Miał za to prawo wymagać rzetelnej informacji, a w ślad za nią profesjonalnie przygotowanej umowy; takiej, którą bez obaw można podpisać. Zamiast tego otrzymał niedoszacowany gniot, a kilka lat później, w przytaczanej już odpowiedzi PGE Obrót S.A., pouczenie następującej treści (pisownia oryginalna): „Z przeprowadzonej analizy historycznych odczytów wskazań układu pomiarowo-rozliczeniowego za okres od lutego 2012 roku do lipca 2013 roku wynika, że średniodobowe zużycie energii elektrycznej kształtowało się na poziomie 39 kWh w całym tym okresie. Natomiast średniodobowe zużycie energii elektrycznej w kolejnych rachunkach wystawianych po dniu 1.08.2013 r. kształtowało się na poziomie 3,20 kWh. Ponieważ przejął Pan punkt poboru na zbliżonych warunkach technicznych a profil działalności gospodarczej nie uległ zmianie, zgodnie z Regulaminem wykonywania umów kompleksowych był Pan zobowiązany niezwłocznie powiadomić Sprzedawcę lub Operatora Systemu Dystrybucyjnego o możliwości niewłaściwego rozliczenia za sprzedaną energię elektryczną i świadczoną usługę dystrybucji”.
Naprawdę trudno sobie wyobrazić, by mając świadomość „możliwości niewłaściwego rozliczania”, ktokolwiek, a tym bardziej poważny przedsiębiorca ryzykujący dużymi kwotami, mógł przez trzy lata spać spokojnie z przeświadczeniem, że „jakoś to będzie”. Michał Dylewski nie wiedział o tym, ponieważ wcześniej stroną finansową działalności firmy zajmował się wyłącznie jego zmarły w sierpniu 2016 r. ojciec, podpisana zaś umowa między nowym jej właścicielem a PGE miała być kontynuacją starej. Gdyby było inaczej – jak zapewnia mój rozmówca – uwzględniłby to w swoim biznesplanie, zmieniając oświetlenie na bardziej energooszczędne (co zresztą po 6 września 2016 r. uczynił), a także podnosząc ceny produktów. Jednakże wcześniej nie było żadnego powodu do niepokoju, który mógłby skłonić do analizy wysokości rachunków z czasów sprzed przejęcia firmy i po. Przez ponad 3 lata PGE Obrót S.A. i PGE Dystrybucja S.A. nie zgłaszały bowiem żadnych zastrzeżeń do sposobu naliczania, terminowości ani wysokości sumiennie opłacanych przez pana Michała rachunków. Może właśnie dlatego, że obowiązkiem monitoringu właściwego rozliczania należności za swój towar i usługi, spółki solidarnie współobarczyły klienta, który teraz musi ponosić koszty błędów popełnionych przez ich pracowników. Wszak okazało się, że nieprawidłowo skonstruowana umowa oraz niewprowadzenie do systemu bilingowego mnożnej układu pomiarowego 20, skutkowały niewłaściwą interpretacją odczytów licznika przez inkasentów PGE Dystrybucja S.A., do czego odpowiednie przygotowanie mieli tylko monterzy.
Pan Michał nie zaprzecza, że zużył prąd, za który po 3 latach PGE Obrót S.A. zdolna była wreszcie wystawić adekwatny rachunek. Nie rozumie jednak, dlaczego miałby ponosić konsekwencje niezawinionego przez siebie błędu. Dlatego po wymianie między stronami sporu pism przedprocesowych, 21 lutego 2018 r. przed Sądem Rejonowym dla Łodzi Śródmieścia XII Wydział Gospodarczy, z powództwa PGE Obrót S.A. ruszyła sprawa przeciwko krnąbrnemu klientowi. Jednak, co ciekawe, wcześniej przez dwa lata nikt z tomaszowskiego kierownictwa spółki, której rejon energetyczny obejmuje m.in. Wolbórz, nie zaproponował zmiany feralnej umowy, czy choćby podpisania aneksu do niej. Formalnie obowiązuje więc do dziś. Nie bardzo tylko wiadomo po co, skoro od 6 września 2016 r., pod groźbą wyłączenia prądu, przedsiębiorca płaci zgodnie z taksą opartą na mnożniku 20. Natomiast co do wyjaśnień zaistniałej sytuacji, dzień po wspomnianej kontroli związanej z wymianą licznika, czyli 7 września 2016 r., pan Michał usłyszał jedynie z ust szefa i kierownika PGE Rejon Energetyczny Tomaszów Mazowiecki, że skoro zużył prąd, to teraz musi za niego zapłacić.
Dostrzegając zapewne talent do mediacji pracowników PGE Obrót S.A, który równać się może jedynie z ich profesjonalizmem zawierania umów, łódzki sąd postawił na negocjacje. W ich toku, wbrew późniejszym bezspornym ustaleniom biegłego sądowego, mgr inż. Lecha Kapki, że w umowie pracownica energetyki popełniła „ewidentny błąd”, oraz zeznaniom wspomnianej, która się do niego przyznała – PGE Obrót S.A. uważa, że błędu nie było (sic!). Dlaczego? Wyjaśnia radca prawny spółki, Anna Miśkiewicz (pisownia oryginalna): „(…) po pierwsze osoba która dokonywała potwierdzenia technicznych warunków świadczenia usługi dystrybucyjnej nie była ani pracownikiem ani też przedstawicielem PGE Obrót S.A. (był nią pracownik PGE Dystrybucja S.A. – przyp. M.G.), a sprzedawca energii elektrycznej którym jest Powód nie może ingerować w warunki techniczne świadczonej przez inny podmiot usługi dystrybucyjnej”. Jasne? Jasne.
Czego się jednak nie robi w walce o klienta. Już w następnym akapicie, PGE Obrót S.A., piórem pani radcy uświadamia, że nie jest monopolistą na rynku sprzedaży energii, i że pan Michał ma prawo jego wyboru i zmiany. Tyle teorii. W praktyce, zgodnie z wyrokiem wrażego Trybunału Konstytucyjnego (z dn. 26 października 1999 r. K. 12/99), umowy sprzedaży energii i paliw poddano zasadom prawa cywilnego, znacznie je modyfikując i powierzając ograniczonej grupie podmiotów o charakterze quasi–monopolistycznym. Natomiast relacje z ich klientami podporządkowano koncepcji umów adhezyjnych, w znacznym stopniu wykluczającym równość stron i możliwość negocjowania warunków umowy. Pan Michał mógł więc tak naprawę tylko przyjąć warunki PGE Obrót S.A. (współpracującej z PGE Dystrybucja S.A.) lub nie. Zdając się jednak na innego sprzedawcę prądu, czyli podpisując nie jedną (kompleksową), a dwie umowy (na sprzedaż i dystrybucję) ryzykowałby wyższe rachunki, na czym być może ostatecznie nie wyszedłby tak źle…
Koniec końców wydawało się, że ugoda jest blisko. Na początku PGE Obrót S.A. zaproponowała spłatę zaległego zobowiązania 49 tys. 997 zł w trybie 3 miesięcznych rat bez naliczania opłat za zwłokę lub w 6 miesięcznych ratach z odsetkami. Firma pana Michała to niewielki rodzinny interes, a jego właściciel ma na utrzymaniu niepracującą żonę i dwoje dzieci. Odpowiedział więc, że w związku z tym, iż wina za błąd w umowie całkowicie leży po stronie PGE S.A., gotowy jest spłacić 1/4 należności (tj. 12.499,17 zł) rozłożonej na 24 comiesięczne raty po 520,79 zł każda. Byłoby ciężko, ale przynajmniej pozwoliłoby mu to przeżyć. PGE Obrót S.A. – spółka z kapitałem zakładowym sięgającym grubo ponad 492 mln zł, będąca częścią Polskiej Grupy Energetycznej z przychodami (w 2012 r.) blisko 32 mld zł – zaoferowała wspaniałomyślnie rozłożenie całej kwoty na 7 rat. Pierwsza miałaby obejmować 15 proc. należności, czyli 7.499,41 zł (płatne do 10 kwietnia 2018 r.), a reszta byłaby rozłożona na 6 rat po 7.082,78 zł każda; płatnych do dziesiątego każdego miesiąca, począwszy od maja br., oczywiście „z ustawowymi odsetkami za opóźnienie w przypadku uchybienia któremukolwiek terminowi wpłaty”. A do tego, żeby nie było zbyt słodko – „zwrot połowy opłaty od pozwu”. Tak czy inaczej, dla firmy Michała Dylewskiego i jego rodziny to wyrok, bo miesięczne obciążenia tej wysokości doprowadziłby do utraty płynności finansowej, a finalnie, raczej w bliższej niż dalszej przyszłości, do bankructwa. Dlatego przedsiębiorca zerwał negocjacje, powołując się przy tym na przepis art. 471 k.c., który mówi, że: „Dłużnik obowiązany jest do naprawienia szkody wynikłej z niewykonania lub nienależytego wykonania zobowiązania, chyba że niewykonanie lub nienależyte wykonanie jest następstwem okoliczności, za które dłużnik odpowiedzialności nie ponosi”. Termin następnej rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.
Sprawa ta jest wręcz modelowym przykładem konfliktu skarbu państwa (57,39 proc. udziału w kapitale zakładowym PGE) z obywatelem. Artykuł dedykuję więc wszystkim tym, którzy nadal nie widzą potrzeby wolności i niezawisłości polskich sądów.
Polecamy