Obraza honoru była wystarczającym pretekstem do pojedynku na pistolety, a obrazić honor można było bardzo łatwo – wystarczyło zrobić coś, co uwłaczało czyjemuś honorowi i nie przeprosić go za to. Pojedynków takich nie brakowało także w Piotrkowie.
W dniu 1 marca 1884 roku policmajster miasta Piotrkowa przybył do sędziego śledczego zawiadamiając go, że Franciszek Tomczyński został ranny w pojedynku z niejakim Julianem Kokczyńskim. Ofiarą pojedynku nie był anonimowy mieszkaniec Piotrkowa. Geometra przysięgły klasy II Franciszek Tomczyński mieszkał w tym mieście od kilkunastu lat – z przerwą, gdy w lipcu 1881 roku na rok zamieszkał w Noworadomsku (dzisiejszym Radomsku), przyjmując tam wszelkie czynności w zakresie miernictwa. Od lipca 1882 roku Tomczyński świadczył usługi ponownie w Piotrkowie, zamieszkując na rynku w domu obok Hotelu Litewskiego.
Na pierwiastkowym śledztwie Tomczyński przyznał, że przyczyną pojedynku był dawny uraz jaki Kokczyński żywił do niego. Panowie przypadkowo spotkali się wieczorem 9 stycznia 1884 roku na ulicy obok Hotelu Litewskiego. Tomczyński twierdził, że Kokczyński zaczepił go słownie w dość grubiański sposób. O sprzeczce tej Tomczyński napisał krótką notatkę którą… umieścił w na łamach piotrkowskiego „Tygodnia”, w numerze z 20 stycznia. Brzmiała ona następująco:
Dnia 9 b.m. około dziesiątej wieczorem, dwaj spokojni mieszkańcy naszego grodu, przechodząc koło litewskiego hotelu, zaczepieni byli w sposób ulicznikowski przez niejakiego J.K. mieszkańca wsi S. otoczonego wesołem gronem kilku zapewne przyjaciół. – Traf był fatalny, że na razie nie było stróżów ulicznych, gdyż spokojni przechodnie z chęcią poświęcili by dla nich sowity datek za użycie odpowiednich środków dla oczyszczenia chodnika koło litewskiego hotelu.
Niezadowoleni tem dwaj przechodnie, smutni powrócili do domu, debatując późno w noc nad szybkością moralnego upadku pana J.K. który przed paru jeszcze laty był właścicielem majątku, a dziś dobija się niezaszczytnej sławy na tutejszym bruku.
To dodało oliwy do ognia. Jedna ze stron poczuła się znieważona, a to według polskiego kodeksu honorowego wymagało pojedynku.
Kilka dni po ukazaniu się notatki Tomczyński został wyzwany na pojedynek z Julianem Kokczyńskim, w którego imieniu wyzwanie przedstawił Maurycy Kokczyński – brat Juliana. Tomczyński zgodził się na pojedynek wybierając na sekundanta tajemniczego nam dzisiaj pana R.K. Sekundantem Juliana Kokczyńskiego był równie tajemniczy… H.K.
Pojedynek na pistolety obu obrażonych na siebie szacownych obywateli odbył się 22 lutego, w obecności lekarza i sekundantów, którym nie udało się pogodzić zwaśnionych stron. Strzelano na dany znak jednocześnie. Panowie ustawili się naprzeciwko siebie w odległości piętnastu kroków. Jak już wiemy, lepszym strzelcem okazał się Julian Kokczyński.
Dla temidy „lepsze oko” Kokczyńskiego nie miało większego znaczenia. Obaj strzelcy zostali pociągnięci do odpowiedzialności sądowej na mocy paragrafu 1505 Kodeksu Kar Głównych i Poprawczych. Sprawą zajmował się piotrkowski Sąd Okręgowy 17 lipca 1885 roku. Na świadków powołano sekundantów oraz lekarza. Oskarżał prokurator Wiesiołowski, a obrony podjął się adwokat Młodowski. Sąd nie miał jednak wątpliwości co do winy. Skazał Kokczyńskiego na sześć tygodni zamknięcia w twierdzy, zaś Tomczyńskiego na siedem dni aresztu domowego.
Jak pokazała przyszłość, Franciszek Tomczyński nie skończył igrać ze śmiercią. Być może nie pogodził się do końca z tym, by w jego wykonaniu wyglądała ona banalnie. W sierpniu 1889 roku ponoć nie czuł się najlepiej psychicznie – cierpiał rodzaj melancholii zapowiadając swą rychłą śmierć. Postanowił wybrać się do Częstochowy, do klasztoru. Kazał więc służącej spakować wszystkie rzeczy… gdy nagle zmienił zamiar i postanowił udać się gdzie indziej – do swojej posiadłości, do folwarku Osieczno w powiecie łaskim. Jednak, gdy służąca wyszła z koszykiem na zakupy, Tomczyński swój zamiar zmienił po raz trzeci, ostateczny – chwycił w rękę scyzoryk i zadał nim sobie kilka ran w pierś i szyję, a swojego unicestwienia dopełnił brzytwą podcinając gardło. Gdy już wyzionął ducha znalazła go powracająca z zakupów służąca. Był ranek 20 sierpnia 1889 roku, około godziny dziewiątej.
Polecamy