To była jedna z dwóch pamiętnych ucieczek piotrkowskich pilotów na Zachód w czasach PRL-u. Czterdzieści lat temu samolotem typu „Gawron” dwóch pilotów i mechanik polecieli do Berlina Zachodniego, na słynne lotnisko Tempelhof. Przy czym tak naprawdę mechanik został… porwany.
Mają na swym koncie piloci Aeroklubu Ziemi Piotrkowskiej również jedną ze słynnych ucieczek na lotnisko Tempelhof w Berlinie. Kiedy na początku lat 80. minionego stulecia Polska biła rekordy w ilości „porwań samolotów” i prób ucieczek nimi na Zachód (tylko w samym 1981 roku „porwano” w Polsce 10 samolotów, co stanowiło 27% w skali świata, rok później „porwań” było 5, czyli 16% w skali światowej), na listę „zbiegów” z PRL-u wpisali się dwaj piloci piotrkowskiego aeroklubu – Lechosław Lipski i Piotr Kowalski oraz mechanik – Bogdan Sokołowski. Przy czym ten ostatni na pokładzie porwanej maszyny PZL-101 „Gawron” znalazł się zupełnie przez przypadek.
Ale numer!
Wydarzenie rozegrało się 26 stycznia 1983 roku. – Byliśmy na corocznym Balu Mistrzów Sportu, obok mnie i mojego męża z naszego aeroklubu byli jeszcze Stanisław Kolasa z małżonką oraz Heniu Toboła z żoną Anią. Wróciliśmy do domu około 6 rano, o 7 zadzwonił telefon. To była Ania. Powiedziała mi, że jej męża zabrała milicja. Zapytałam: – Co się stało? Leszek uciekł na Tempelhof – odpowiedziała. Ja zaś pomyślałam: Ale numer! – wspominała swego czasu w rozmowie z autorką Ewa Pierzyńska-Chudy, pracująca w latach 80. w piotrkowskim aeroklubie.
Lot serwisowy do Wrocławia
W pewnym stopniu świadkiem zdarzenia był Stanisław Marliński, pilot, ówczesny szef wyszkolenia Aeroklubu Ziemi Piotrkowskiej. W tamtym okresie piotrkowski aeroklub serwisował swoje maszyny w Grupie Kontrolno-Naprawczej Osprzętu w Lesznie. 23 stycznia 1983 roku z piotrkowskiego lotniska do Leszna poleciały na techniczny przegląd dwa samoloty. Jeden pilotował Stanisław Marliński, a towarzyszył mu Bogdan Sokołowski. Drugi poprowadził Lechosław Lipski, jako pilot-zmiennik za sterami zasiadł Piotr Kowalski. Obie maszyny miały wrócić do macierzystej bazy trzy dni później.
– 26 stycznia 1983 roku byliśmy w Lesznie na okresowym przeglądzie osprzętu lotniczego – wspominał na łamach „Skrzydlatej Polski” Bogdan Sokołowski, zmarły w lipcu 2013 roku były mechanik AZP. – Pamięć mnie zawodzi odnośnie samolotu, którym leciał Stanisław Marliński – nie pamiętam jego znaków rejestracyjnych. Natomiast drugi samolot to PZL-101 Gwaron – SP-KAT. – 23 stycznia 1983 roku polecieliśmy na lot serwisowy do Wrocławia. Lipski poleciał jednym samolotem, ja poleciałem drugim – wspominał w rozmowie z autorką Stanisław Marliński. Lipski się spóźniał. 26 stycznia mieliśmy wracać do Piotrkowa. Ponieważ warunki pogodowe były nieciekawe mówię do Sokołowskiego: – Lecimy, nie czekamy. Jak przyleci Lipski to go zaplanuj na drugi dzień do zawiadowcy. Zaczęliśmy rozruch silnika i nagle mechanik mówi: – O! jest nasza zguba. Co ciekawe wtedy nawet do nas Lipski nie podszedł, tylko zaczął załatwiać serwis. Sokołowski zaś zwrócił się do mnie: – Panie Staszku, to niech pan leci, ja się z Lipskim zabiorę, bo w tamtym samolocie mam swoje rzeczy. Na to ja mu: – To zabierz się. I jak się okazało zabrał się, tyle że nie do Piotrkowa, a do Berlina…
Kierunek Berlin
Bogdan Sokołowski początkowo nie zorientował się, że samolot nie leci w kierunku Piotrkowa. – Zatankowaliśmy samolot – kołujemy na stanowisko MPS-u – na płytę lotniska. Próba silnika i start. W początkowej fazie lotu nie zwracałem uwagi na to, gdzie lecimy. Z Lipskim latałem już kilkakrotnie i zawsze były to loty atrakcyjne – bo lubił on trochę „pokosiaczyć” (w żargonie pilotów oznacza to nic innego jak nisko latać; przyp. aut.). Jak tylko dolecieliśmy do Leszna – zszedł naprawdę bardzo nisko – dwukrotnie pod linią wysokiego napięcia. Wtedy też wydawało mi się, że okolica wygląda troszeczkę inaczej niż bywało to w poprzednich latach. Nie dopuszczałem wtedy myśli, że możemy lecieć za granicę kraju. (…) Kiedy jednak zerknąłem na busolę – nie miałem złudzeń, lecimy na zachód. (…) Pytam się głośno – bo w tym samolocie jest tylko jeden komplet słuchawek – Co robicie? Słyszę odpowiedź: – Boguś siedź cicho i nie przeszkadzaj. Lot od tej pory jest już dla mnie mieszaniną niedowierzania i strachu.
Kolejne godziny „podróży” do Berlina Zachodniego nie obyły się bez dodatkowych „atrakcji”. – Po przekroczeniu Odry lecimy już troszeczkę wyżej. Lipski z Kowalskim ciągle studiują mapę. W pewnym momencie lecimy nad lasem – młodnikiem. Lipski odwrócony do Kowalskiego patrzy na mapę. A mnie przed oczyma rośnie duży las. Przeraźliwie krzyczę: – Uważaj! W ostatniej chwili Lipski ściąga drążek. Niemal ocieramy się o wierzchołki drzew – wspominał na łamach ww. „Skrzydlatej Polski” Bogdan Sokołowski.
Boguś przepraszamy cię
W Berlinie Zachodnim „Gawron” SP-KAT wylądował o godzinie 14:00. – Kiedy nad lotniskiem robimy krąg – zapalają się światła na pasach. Podchodzimy do lądowania. Widzę z kabiny samolotu, jak z budynków-hangarów wyjeżdżają samochody z żołnierzami. Lądujemy na pasie startowym i kołujemy na trawę. Pilot zatrzymuje się na trawie prostopadle do pasa. W jednej chwili jesteśmy otoczeni żołnierzami. Przed wyjściem z samolotu mówi: – Boguś przepraszamy cię za to wydarzenie…– wracał pamięcią do tamtych chwil na łamach lotniczego czasopisma Sokołowski.
Oczekiwanie
Tymczasem w Piotrkowie próżno oczekiwano na powrót samolotu pilotowanego przez Lipskiego. – Przyleciałem do Piotrkowa. Wylądowałem i jakiś czas jeszcze byłem w aeroklubie. Ich ciągle jak nie było, tak nie było. W pewnym momencie doszła do nas wiadomość, że uciekli – wspominał Stanisław Marliński. – Ponieważ wtedy hodowałem nutrie, szybko pojechałem do domu, gdy doń wszedłem powiedziałem żony: – Chodź szybko pójdziemy oprzątnąć, bo zaraz po mnie przyjadą… Leszek uciekł naszym samolotem na Tempelhof. I za kilka chwil rzeczywiście podjechał samochód i zostałem „zaproszony” na przesłuchanie przez funkcjonariuszy SB.
Spotkanie z Amerykanami
Władze amerykańskiego sektora Berlina Zachodniego również poddały przesłuchaniom załogę piotrkowskiego samolotu. Jak wspominał Sokołowski powitanie na Templehof do najprzyjemniejszych nie należało. – Wychodzimy z samolotu. Dookoła nas żołnierze. Podnosimy ręce do góry. Rozglądam się – kilku żołnierzy stoi z bronią wymierzoną w naszym kierunku. Kilku klęczy, a jeszcze inni ukryci za samochodami. Widać tylko lufy karabinów. Zdaję sobie sprawę, czym grozi trafienie z takiej broni – ogarnia mnie panika – bo mogę zrobić jakiś niepewny ruch i po mnie. Słyszymy głośne okrzyki wzywające do podejścia bliżej i gesty nakazujące do położenia się na betonie. Kładę się z rozłożonymi rękoma – przy próbie podniesienia głowy – krzyk. Leżę więc bez ruchu. Kątem oka widzę żołnierza idącego w moją w stronę. Podchodzi do mnie. Czuję jak kolanem między moimi łopatkami dociska mnie do betonu i dokładnie rewiduje. Potem wykręca mi ręce do tyłu. Czuję i słyszę trzask kajdanek na nadgarstkach. – Witaj wolny świecie! Słyszę jego głos (…). Po przesłuchaniu przez Amerykanów, którzy ograniczyli się do spisania danych personalnych i opisie całego zdarzenia piotrkowianie zostali przekazani zachodnioberlińskiej policji. Lipski i Kowalski wyrazili chęć pozostania w Berlinie Zachodnim. Sokołowski postanowił wracać do kraju.
Zaszkodziło mi poczucie obowiązku
Na własną prośbę został skontaktowany z Polską Misją Wojskową w Berlinie Zachodnim. Następnie przez Berlin Wschodni i za sprawą tamtejszej ambasady polskiej wrócił do kraju. Pociągiem. Z 10 markami wschodnimi w kieszeni jako resztą z diety, jaką przyznała mu ambasada. W Polsce już dowiedział się, że podczas tego pamiętnego dla niego lotu, Lipski jednemu z lotnisk, nad którym przelatywali kierując się do granicy, zgłosił: – Jestem sterroryzowany przez członka załogi i obieram kierunek Berlin Zachodni. Nikt nie wiedział, że na pokładzie samolotu były trzy osoby. Potencjalnym terrorystą miał być właśnie on. Po trzydziestu latach od owych wydarzeń krótko je podsumował: – Patrząc na to wydarzenie z perspektywy lat – to zaszkodziło mi poczucie obowiązku.
Przygotowania do ucieczki
Oni planowali tę ucieczkę już dużo wcześniej – mówi Stanisław Marliński. Gdy już uciekli przypomniało mi się pewne zdarzenie, pewne fakty zaczęły układać się w całość. Było przed Lesznem w pobliżu Gostynia takie poniemieckie lotnisko polowe Kahlenhof, po wojnie nazwa Gola, i tam rok wcześniej przyjechał Kowalski, on wtedy studiował we Wrocławiu, i czekał na Lipskiego. Pewnie wtedy chcieli już polecieć do Berlina Zachodniego. Ale z nieznanych przyczyn Lipski wtedy się tam nie pojawił.
Samolot PZL-101 „Gawron” o numerze rejestracyjnym SP-KAT powrócił do kraju, do Piotrkowa. Przez wiele lat jeszcze był eksploatowany w Aeroklubie Ziemi Piotrkowskiej.
Kilka słów o „Gawrownie”
Warto jeszcze dodać, za stroną samolotypolskie.pl, że PZL-101 „Gawron” – samolot rolniczy i wielozadaniowy polskiej konstrukcji produkowany seryjnie od 1960 roku do końca lat 70., powstał jako rozwinięcie konstrukcji radzieckiego samolotu Jak-12M. Modyfikacje opracował mgr inż. Stanisław Lassota. Wyprodukowano łącznie w zakładach WSK – Okęcie 325 egzemplarzy tej maszyny, w tym 215 dwumiejscowych rolniczych, 78 aeroklubowych, czteromiejscowych i 32 wersje sanitarne. Gawrony były eksportowane do Bułgarii, Węgier, Austrii, Hiszpanii, Finlandii, Indii, Turcji, Wenezueli i do Wietnamu.
Na zakończenie wspomnę tylko, że ucieczka z 1983 roku była drugą w historii piotrkowskiego aeroklubu, pierwsza miała miejsce jeszcze w latach 50. Do niej jednak powrócimy innym razem.
Agnieszka Szóstek
Foto: Wikimedia Commons/domena publiczna, archiwum prywatne Bogdana Sokołowskiego, archiwum prywatne Stanisława Marlińskiego.
Materiały:
- Agnieszka Warchulińska „Skrzydła nad Piotrkowem. Stulecie lotnictwa na ziemi piotrkowskiej”, Łódź 2013
- „Skrzydlata Polska” 04/2012
- Rozmowa autorki z Bogdanem Sakowskim, czerwiec 2013
- Rozmowa autorki ze Stanisławem Marlińskim, lipiec 2013
- Rozmowa autorki z Ewą Pierzyńską-Chudy, lipiec 2013
- www.samolotypolskie.pl dostęp na dzień 21.12.2023
Polecamy