Alkohol pojawia się w życiu, gdy nie jest jeszcze ono świadome swego istnienia, a znika wraz z nim, pity na konsolacji przez rodzinę i przyjaciół zmarłego.
Zaczyna się już, gdy facet dowiaduje się, że jego kobieta jest w ciąży, choć ten spontaniczny połyk bywa niezasadny. Delikwent nie może być bowiem pewny autorstwa opijanej ciąży, a od zapłodnienia do szczęśliwego rozwiązania droga daleka. Później pępkowe, chrzciny, roczek, pierwsza komunia, pierwsza miesiączka córki – świętowana (choć nie zawsze) przez najbliższą rodzinę szampanem lub symboliczną lampką wina. Następnie przychodzi czas oblewania zdanego prawka, osiemnastki, studniówki, matury, przyjęcia na studia, licencjatu, magisterki, otrzymania dobrej lub jakiejkolwiek pracy. Rytualnie strumieniami wóda leje się na weselach. Opijane bywają też rozwody, bo radość na „wyjściu” jest czasem większa niż na „wejściu”.
W większości tych zdarzeń bierzemy udział jako aktorzy pierwszoplanowi, ale bywamy też zapraszani i chodzimy nierzadko z dziećmi, czym zamykamy koło „wychowania w trzeźwości”…
Oczywiście w tej litanii okazji, pominąłem mniej istotne, ale każdy może dopisać sobie swoje. Abstrahując od tego, że w realiach niepewności jutra, która generuje przeróżne napięcia i lęki, alkohol nierzadko staje się środkiem terapeutycznym i sposobem na życie, co dopiero wtedy staje się niebezpieczne, bo grozi degradacją zdrowotną, rodzinną i społeczną.
Teraz dowiaduję się, że ma temu zapobiegać podpisana wczoraj przez prezydenta nowelizacja ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, która zakłada „możliwość ograniczenia przez samorządy nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach” oraz poszerzenie zakazu picia w miejscach publicznych. Nie wiem jaki odsetek alkoholu w Polsce sprzedawany jest w godzinach od 22.00 do 6.00 rano. Wiem natomiast, że z pewnością stanowi niewielki procent procentów sprzedawanych za dnia i w późnych godzinach wieczornych. Przy czym, zjawisko to obecne jest tylko w większych miejscowościach i miastach, gdzie działają sklepy całodobowe (pomijam stacje paliw, bo tam drogo). Na wsiach, nie tylko zresztą nocne przypadki popytu, bywają zaspokajane przez rodzimą podaż wytwórców produktów regionalnych, nad którą państwo nie ma żadnej kontroli. Poza tym, ustawodawca, jak widać, niezbyt wysoko ceni inteligencję rodaków, skoro przewiduje, że ci nie potrafią przewidywać i odpowiednio wcześniej się zaprowiantować.
Fikcją jest zakaz połyku procentów w miejscach publicznych do tego nie przeznaczonych. Równie dobrze można byłoby zakazać spożycia wszędzie (poza własnym domem czy mieszkaniem). Tak naprawdę nie jest bowiem kwestią co się pije, ale w czym i czy inni to widzą. Żeby się o tym przekonać wystarczy nalać zwykłej wody do butelki po piwie lub wódce, usiąść na skwerku i poczekać na reakcję straży miejskiej lub policji. O sytuacji odwrotnej nie będę pisał. Dodam tylko, że jest znacznie bezpieczniejsza i przyjemniejsza…
Niemniej cieszy, że państwo, w którym żyję, traktuje mnie jak dziecko, z góry wiedząc co dla mnie dobre, a co nie. Tym samym wzmaga tylko mój postprohibicyjny apetyt. Samo zaś kompromituje się poprzez nieskuteczność egzekucji wprowadzanych przez siebie zakazów i nakazów, a więc osłabia swój autorytet. I za to wypiję.
Polecamy