Wolborzanin Marcin „Krakus” Krakowiak – miłośnik szachów, sportowiec, zawodnik MMA i finalista pierwszego w Polsce sportowego reality-show „Tylko Jeden”. To program, w którym do wygrania był kontrakt wart 200 tysięcy złotych. Naszemu zawodnikowi, do zwycięstwa zabrakło jedynie dwóch punktów. – Co mogę powiedzieć? Czuję bardzo duży niedosyt.. – mówi w „Krakus” w rozmowie z Jarosławem Krakiem.
Piotrkowski24: Zacznę od smutnych rzeczy. Szkoda, że nie udało się wygrać. Oglądaliśmy całą walkę. Być może lepiej wypadł w niej Twój przeciwnik, ale pod koniec to mata należała chyba do Ciebie. Jednak się nie udało – co się wydarzyło?
Marcin Krakowiak: Co mogę powiedzieć? Czuję bardzo duży niedosyt, tym bardziej, że te dwie walki przegrałem minimalnie. Walka finałowa 29:28 na punkty dla Romanowskiego. Tomek jest bardzo niewygodnym przeciwnikiem, walczy w odwrotnej pozycji i jest mańkutem. To bardzo doświadczony zawodnik i postawił twarde warunki. Ja też myślę, że w starciu półfinałowym, gdzie było bardzo dużo takiego pójścia na otwartą wojnę, na wymiany, to nabraliśmy do siebie też więcej respektu, wiedzieliśmy, że te ciosy po prostu dużo ważą. Przez to ten finał, a zwłaszcza dwie pierwsze rundy to było tak dużo kalkulacji.
Co wspólnego mają szachy z MMA?
Myślę, że szachy mają wiele wspólnego z wieloma dyscyplinami sportów walki. Podobnie jak MMA, które jest połączaniem wielu stylów. Moim zdaniem, największe porównanie widzę w ju-jitsu, gdzie na każdy ruch, na każdą dźwignię jest odpowiedź przeciwnika. Chodzi o to, żeby przeciwnika wpuścić w pułapkę. Wyprzedzać jego ruchy, przewidzieć jego zachowania i w odpowiednim momencie złapać go. Tutaj dopatrywałbym się jakiegoś największego porównania z szachami.
Ale rozumiem, że po ostatniej przegranej nie zamieniasz sportów walk na szachy?
Nie nie, oczywiście że nie! Ja w szachy bardzo lubię grać i grywam dosyć często, natomiast całe moje życie kręci się wokół sportów walki. To jest to czym się zajmuję przez ostatnie kilkanaście lat. Mam zamiar zajmować się tym dalej, nie tylko pod kątem zawodniczym ale i trenerskim oraz organizatorskim – mówię tu o wolborskim stowarzyszeniu „Wirtuoz”.
Jak wspominasz pobyt w programie? Co najbardziej zapadło w pamięć?
W pamięć zapadło mi wiele kwestii. Uważam, że udział w programie to jedna wielka przygoda. Na początku nie wiedziałem czego się spodziewać. Poznałem wiele wspaniałych, bardzo ciekawych osób. Na pewno nie nudziło nam się w programie. W domu w którym mieszkaliśmy, było bardzo dużo różnych sytuacji. Na pewno ten czas będę wspominał bardzo miło. Głównym faktorem był poziom sportowy. Wyniki walk decydowały o tym, kto przechodzi dalej a kto odpada. Wchodziłem do programu z zamysłem wygrania turnieju. A jak trafiłem? Zgłosił się do mnie mój manager i jednocześnie prezes klubu Octopus Łódź, z informacją, że zaczyna się właśnie nabór do nowego programu. Mówił mi, ze poszukują zawodników do programu w formuje reality-show, ale w połączeniu z turniejem. Początkowo miało być osiem osób, ostatecznie stanęło na tym, że w programie wzięło udział dwie więcej. Ponadto, uważam że to świetna szansa do zaprezentowania się szerszej publiczności, miłośnikom sportów walki i wypłynięcia na szersze wody, tak by usłyszało o mnie jak najwięcej osób.
Czy w takim razie cel został osiągnięty? W rodzinnym Wolborzu pewnie wszyscy wiedzą kim jest Marcin Krakowiak, ale czy gdzieś indziej ludzie kojarzą Cię z programu telewizyjnego?
Tak, miałem kilka takich sytuacji. Natomiast w związku z pandemią niewiele się przemieszczam, mało wychodzę. Jeśli już, to tylko na salę lub w plener. Ale miałem sytuację, w której ktoś mnie powiedział: „pan się bił na tej gali!”. Dostaję też mnóstwo wiadomości. Ludzie pytają o podstawy, jak zacząć walczyć. Niektórzy piszą, że jestem dla nich wzorem do naśladowania – to bardzo miłe. Widzę skok popularności. Nie uważam żeby to było najważniejsze, ale na pewno w tych czasach, w jakich aktualnie żyjemy, marketing i popularność w sporcie walki na pewno odgrywają dużą rolę.
Wracając jeszcze na chwilę do programu. Pomijam przegraną walkę finałową, ale co było najtrudniejsze podczas samego pobytu w domu sportowców? Ciągła obecność kamer? Czy może coś innego?
Myślę, że cała sytuacja była nowa, z którą trzeba było się zapoznać. Pierwsza rzecz – wszechobecne kamery. Trudne były zwłaszcza pierwsze dwa tygodnie. Cały czas masz poczucie że ktoś na ciebie patrzy. Nawet gdy idziesz do toalety, to tam też widzisz, że jest kamera… Miałem poczucie, że każdy mój ruch jest nagrywany. Ponadto, przez cały czas mieliśmy przy sobie mikrofony. Natomiast myślę, że im dłużej tam przebywaliśmy, tym bardziej się aklimatyzowaliśmy i byliśmy coraz bardziej naturalni. Co było jeszcze trudne? Na pewno sam proces nagrywania materiału telewizyjnego, treningów, przemieszczania się, czekania na planie filmowym. Na przykład: dwa początkowe tygodnie po jednym treningu dziennie, przy czym taki wyjazd łącznie z dojazdem, zajmował nawet 8 godzin. Każdy z nas też starał się trzymać dietę i pilnować wyznaczonych limitów. Generalnie mieliśmy wiele rzeczy w rozkładzie dnia, które nie do końca umożliwiały nam takie przygotowanie jakie mielibyśmy trenując w rodzimych klubach, ale wiadomo – program telewizyjny rządzi się własnymi prawami. Ponadto, myślę że ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich było to, że produkcja nie do końca wiedziała czego się po nas spodziewać. Nie mieli nigdy 10 zawodowych “fajterów” w domu, i też nie wiedzieli jak pewne procesy się odbywają. Dla przykładu: w pierwszym odcinku gdy przyszło mi do zbicia 6 kilogramów wagi w przeciągu kilkunastu godzin, no to chce to zrobić jak zawsze w wannie z bardzo ciepłą wodą, Okazuje się, że niema ciepłej wody w kranie… No to jak mam rozgrzać ciało do jakiegoś tam stopnia, żeby się pozbywało wody? Niema ciepłej wody w kranie bo jest jeden bojler na cały dom, a nas tam było sporo… Takie prozaiczne „przeszkody”.
Chciałem właśnie zapytać o to zbijanie wagi. To było coś niesamowitego, oglądając was w tej gorącej wodzie, a potem jeszcze okryci kocem i to nie jednym, jakieś czapki, szaliki…
Uważam, że to jest najgorszy element całej tej układanki która składa się na bycie zawodnikiem. Oczywiście to sam zawodnik decyduje w jakim limicie wagowym się bije i ile kilogramów sobie zostawia, natomiast wodę jest najłatwiej z organizmu wytrącić i najłatwiej ją uzupełnić. W przypadku takim jak w programie, ważenie jest na dobę przed pojedynkiem. Mamy wtedy sporo czasu by się zregenerować, uzupełnić wszystkie mikro i makroelementy. Są zawodnicy którzy zbijają tych kilogramów jeszcze jeszcze więcej. Ja ich zbijam z reguły 7 – 8, przy czym jest to poprzedzone całym procesem hydrolizy – najpierw pije się bardzo dużo wody, potem tę wodę się całkowicie odcina, natomiast jest to bardzo popularna praktyka i zdecydowana większość zawodników „zbija wagę wanną”. Niestety często nawet organizatorzy gal mają z tym problemy, żeby zapewnić noclegi zawodnikom, bo ci wymagają wanien i dostępu gorącej wody.
Czyli dobę przed walką musicie mieć jak w tym przypadku 81,5 kg, ale godzinę przed samą walką możecie już mieć 90 kg?
Tak, oczywiście że tak. Ten limit wagowy który robimy, on jest dosłownie na kilka minut. My mamy stanąć na wadze, mieć określony limit i go spełnić, i od razu następuje proces ładowania. Większość zawodników jak widzieliśmy w programie, mimo iż limit wagowy wynosił 81,5 kg, no to większość zawodników gdzieś tam powiedzmy pod 90 kg podchodziła.
OK, zostawmy wagę. Prowadząca Blanka Lipińska – ona do was mówiła “orzeszki”. Jak wy to odbieraliście?
Ja do Blanki nic nie mam, według mnie no naprawdę sympatyczna, inteligentna osoba, dla niektórych kontrowersyjna. Natomiast wydaje mi się, że to kwestia tego jak ona chce się pokazywać światu, a tak bardziej prywatnie uważam że to fajna, uśmiechnięta dziewczyna z którą dało się pogadać i pożartować. W mojej ocenie jest naprawdę na plus. Myślę także, że jako prowadząca również jak najbardziej dała radę.
Blanka Lipińska to nie jedyna znana osoba która wam towarzyszyła. Był chociażby Mariusz Pudzianowski z którym trenowaliście, czy Mamed Chalidow. Jak wspominasz treningi z tymi osobami?
Trening z Mariuszem był bardzo wymagający. Uważam że troszeczkę przesadził z ciężarami. Krótko mówiąc – dał nam popalić. Nawet zastanawialiśmy się, czy chciał nas zajechać, i mu się to udało. Zrobił ostry trening siłowy. Każdemu już ręce wysiadały, a po chwili pocisnął nas dalej. Wymyślił zadanie: kto będzie ostatni, ten będzie miał karne zestawy do robienia. Po skończonym treningu powiedział, że mamy 10 minut przerwy żeby dojść do siebie, i robimy challenge – kto najdalej przeniesie stukilogramowy worek piachu. To było niezwykle wymagające zadanie. Co do poznania Mameda – Mamed sam w sobie to mega skromny gość z poczuciem humoru. Byłem u niego zaledwie kilka dni. Pojechałem tam dwa dni po walce półfinałowej, gdy byłem jeszcze mocno obity i nie do końca sprawny. Głównie na potrzeby nakręcenia ujęć do odcinka. Faktyczny obóz przygotowawczy miałem u siebie w klubie. Myślę, że ten czas z trenerami wtedy dobrze przepracowałem.
Powiedziałeś, że program to trampolina do KSW. Czy jeśli już będzie kontrakt KSW, to czy to też będzie trampolina do czegoś wyżej? do innych federacji światowych?
Celem oczywiście jest UFC. Powiem szczerze – kiedyś nawet o tym nie marzyłem, kiedyś nawet nie marzyłem że będę w KSW. Natomiast no jak czas pokazuje, sumienna praca i czas przynoszą efekty. Szukam wyzwań sportowych i wierzę, że mam jeszcze ładnych parę lat kariery przed sobą i będę dawał jeszcze wielkie boje. Uważam, że z walki na walkę robię wielki progres. W ostatnim czasie miałem bardzo intensywny okres. W przeciągu roku zrobiłem aż 6 walk. To sporo jak na zawodowy sport. Każda ta walka gdzieś odbija się na zdrowiu. Odczuwam teraz potrzebę by się zregenerować i odpocząć. Zobaczymy jak często będą teraz gale, i jak dalej potoczą się rozmowy z KSW. Na pewno chciałbym w tym roku jeżeli się uda, zrobić pod koniec dwa pojedynki.
A propos gal. Wiadomo, że w marcu miała się odbyć gala MMA w Wolborzu. Niestety nie doszła do skutku przez koronawirusa. Myślisz, że jak wirus się skończy, to gala wróci?
Ciężko mi powiedzieć i określić ramy czasowe w jakich wszystko wróci do normy. Ja myślę, że w aktualnej sytuacji gospodarka i wszystkie branże dostają po kieszeni. Myślę, że nawet jeśli prawnie będzie to możliwe do zorganizowania, to będzie ciężko o sponsorów, którzy w dużej mierze budują to wydarzenie. Firmy najpierw będą chciały odrobić swoje straty, więc ciężko mi określić. Ja mam nadzieję, że wróci to jak najszybciej do porządku w jakim się to odbywało. Teraz ruszają gale studyjne, natomiast będzie ich zdecydowanie mniej. Mi pozostaje póki co regenerować się, dbać o zdrowie, trenować i poprawiać poziom i wierzę, że przyjdzie mi jeszcze w tym roku przeprowadzić fajne, widowiskowe walki.
Bardzo dziękuję za rozmowę i powodzenia życzę w takim razie!
Bardzo dziękuję i dziękuję za rozmowę.
Polecamy