Czy ustawą sejmową można betonować sądy historyczne i ustanawiać fakty? Według większości obecnych posłów i pracowników IPN, tak – w imię obrony naszej ojczyzny przed kłamstwem – jak tłumaczą. Oczywiście, w kwestii tego, że nie istniały „polskie obozy śmierci” jest pełna zgoda. Czy jednak Polakom można przypisywać jakiś udział w Holokauście? Wojenna przeszłość nie jest jednoznaczna, nie jest czarno-biała, o czym mówią chociażby dokumenty skrywane w archiwach… IPN, do których tamtejsi pracownicy chyba nie dotarli.
W połowie października 1942 roku rozpoczęła się likwidacja piotrkowskiego getta. Świadomi swego losu Żydzi podejmowali próby ucieczki, ale z obstawionego szczelnie m.in. przez Policję Polską Generalnego Gubernatorstwa (tzw. granatowych policjantów) getta, trudno było się wydostać, a tym którym się już udało, zostawali często wyłapywani i osadzani w więzieniu. Ich los był wtedy przesądzony – zaczęto dokonywał egzekucji całych grup uciekinierów, najczęściej w podpiotrkowskich lasach, leżących na wschód od miasta. Jedna z pierwszych takich masowych egzekucji miała miejsce już w październiku 1942 roku.
Pewnego październikowego dnia (dokładnej daty nie udało się ustalić), licząca około 60 członków piotrkowska komenda Policji Polskiej Generalnego Gubernatorstwa dostała od policji niemieckiej (tzw. Schuppo) zadanie wydzielić na dzień następny część policjantów do specjalnego akcji. Piotrkowski komendant policji granatowej Jan Antczak miał wyznaczyć osiemnastu swoich podwładnych. Jednym z nich był Kazimierz Huczko, urodzony w Przemyślu, doświadczony, bo 57-letni policjant, który – uprzedzając fakty – brał bezpośredni udział w tej egzekucji. Kilka lat później opisywał on ten dzień następująco:
Dowódca plutonu Sypniewski [Kazimierz – przyp. red.] rozkazał podwładnym policjantom granatowym przybycie następnego dnia w godzinach rannych do komisariatu. Zgodnie z otrzymanym rozkazem po stawieniu się do komisariatu polecono zabrać posiadane karabiny ręczne i udać się do dyspozycji Schuppo. Pod kierunkiem Pawlaka [Szczepana – przyp. red.] udaliśmy się do gmachu Schuppo mieszczącego się przy ulicy Sienkiewicza [pod numerem 10 – przyp. red.] w Piotrkowie, skąd następnie z schuppowcami i szefem Schuppo (Oberleutnant der Polizei) – Muschalą, dwoma samochodami ciężarowymi pojechaliśmy do więzienia w Piotrkowie. Muschala przyjechał samochodem osobowym.
Po przybyciu na podwórko więzienne spotkaliśmy tam już grupę osób, mężczyzn i kobiet w liczbie około trzydzieści. Wszyscy powiązane mieli drutem ręce do tyłu oraz zawiązane mieli szmatami oczy. Wszystkim osobom hitlerowcy polecili wchodzenie do samochodów w czym my pomagaliśmy. Po załadowaniu wszystkich osób do samochodów również i policjanci wraz z schupowcami wsiedli do nich.
Innym policjantem granatowym wyznaczonym na tę akcję był Alojzy Kuzmierski, 32-letni łodzianin, który opisywał wizytę w siedzibie Schuppo i na placu więziennym następująco:
Na miejscu w Schuppo otrzymaliśmy rozkazy ażeby wsiąść do stojących na podwórzu samochodów, natomiast ja z [policjantem] Biskupem zostałem zatrzymany, a gdy samochód z pozostałymi policjantami odjechał jeden schuppowiec zabrał nas i piechotą udaliśmy się do więzienia.
Na podwórzu w więzieniu stały samochody ciężarowe – kryte, do których na polecenie schuppowca weszliśmy. Ponieważ w samochodzie siedziało dwóch schuppowców, żadnej rozmowy z siedzącymi tam ludźmi nie prowadziłem. Po chwili samochody wyjechały z więzienia. Po drodze pytałem się jednego schuppowca dokąd jedziemy, na to ten mi odpowiedział: „co Was to obchodzi, kazano wam jechać to siedźcie cicho”.
Kazimierz Huczko wspomina dalej:
Z więzienia ul. Piłsudskiego, a następnie Wolborską pojechaliśmy w kierunku lasu Rakowskiego koło Piotrkowa. Na odległości około dwóch kilometrów od Piotrkowa skręciliśmy w lewo w głąb lasu i po ujechaniu około 500 metrów samochody zatrzymały się. (…) Było to jakby na polanie obok rzadko porośniętych małych krzaków, zaś dalej był duży las.
Jak dziś wiadomo, miejsce które opisywał Huczko, leży obecnie mniej więcej w połowie długości lasu wolborskiego, z tym, że zarośnięte jest już drzewami.
Następnie hitlerowcy rozkazywali wychodzić wszystkim z samochodów co też zostało uczynione. Zauważyliśmy wówczas, że w pobliżu samochodów znajdował się już wykopany dół. Wraz z hitlerowcami skazane osoby podprowadziliśmy bliżej wykopanego rowu. Na rozkaz Muschali przetłumaczony nam przez Pawlaka połowę przywiezionych osób ustawiliśmy nad wykopanym dołem twarzą do niego a następnie z odległości około ośmiu kroków każdy z nas policjantów oddał po jednym strzale w tył głowy osobie stojącej naprzeciwko niego. Strzelaliśmy jednocześnie na komendę podaną przez Szczepana Pawlaka. Po oddaniu strzałów wszystkie osoby w liczbie około piętnastu wpadły do dołu po czym Muschala z pistoletu oddał jeszcze kilka strzałów do tych którzy dawali znaki życia. W podobny sposób dokonywaliśmy rozstrzelania drugiej grupy osób w liczbie również jak mogę określić około piętnastu. Każdy z policjantów podobnie jak ja w czasie powyższej egzekucji zastrzelił po dwie osoby. Pamiętam, że w obydwu wypadkach oddawałem strzały do mężczyzn. Przypominam sobie, że w czasie wykonywania powyższej egzekucji jedna z osób krzyczała, że na nas przyjdzie taki koniec jak dziś na nich. Z rozstrzelanych osób po nazwisku nie znałem nikogo jak również nie jest mi wiadomo skąd te osoby pochodziły. Jakie były przyczyny rozstrzeliwania osób wyżej opisanej egzekucji nie jest mi wiadomo, przypuszczam ze swej strony, że za opuszczenie getta. Zastrzelone osoby zakopane zostały przez Żydów, których hitlerowcy przywieźli i pod bronią trzymali obok miejsca wykonywanej egzekucji. My policjanci po wykonaniu egzekucji odjechaliśmy do Piotrkowa.
Z kolei Kuzmierski, nie biorący udziału jak Huczko bezpośrednio w egzekucji, wspomina czas od wyjazdu samochodów z więzienia tak:
Po pewnym czasie samochody zatrzymały się w lesie przy nie dużej polanie. O ile mi jest wiadomym był to las wolborski, albo rakowski. Na miejscu z samochodu polecono nam wyjść i dopiero gdy samochód został opróżniony stwierdziłem, że była grupa osób około 15 z zawiązanymi oczyma. Byli to żydzi kobiety i mężczyźni. W drugim samochodzie była też taka sama grupa żydów. Do pierwszej grupy skazanych żydów po pewnej chwili doszli schuppowcy, którzy zaprowadzili ich na polanę, a nam kazano się położyć. Po pewnej chwili słyszałem strzały oddawane z ręcznych karabinów. Po zlikwidowaniu pierwszej grupy schuppowcy przyszli i zabrali drugą grupę Żydów, która w podobny sposób została rozstrzelana. Kto strzelał do Żydów tego nie widziałem, lecz później kiedy wracaliśmy dowiedziałem się od pozostałych policjantów, że schuppowcy użyli ich do plutonu egzekucyjnego. Ja udziału w egzekucji bezpośrednio nie brałem ponieważ pilnowałem wraz z schuppowcami tej grupy żydów, których przewieźliśmy samochodem, a przy drugiej grupie był Biskup. Po dokonanej egzekucji rozstrzelanych Żydów zakopywała grupa Żydów, których widziałem stojących z łopatami, na uboczu a których pilnował z psem schuppowiec Wiland.
Egzekucji dokonywaliśmy my, funkcjonariusze policji granatowej, zaś hitlerowcy stali na obstawie a jeden tylko dawał nam komendę przy wykonywaniu egzekucji – zeznawał z kolei inny biorący udział w tej tragicznej historii policjant granatowy, 24-letni Eugeniusz Gajda.
Według zeznań przesłuchiwanych przed Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa w Łodzi oraz Komendą Główną Milicji Obywatelskiej w Warszawie świadków, policjantami uczestniczącymi bezpośrednio w egzekucji byli, oprócz wymienionych już Huczki, Pawlaka i Gajdy – komendant Jan Antczak, Edmund Pełka, Stefan Bonikowski, Antoni Gąsiorek, Kazimierz Więckowski, Ignacy Kaja, Eugeniusz Wojciechowski, Franciszek Nowicki, Antoni Gąsiennic, Władysław Jankowski, Józef Krężel, Stefan Kudrzycki, Józef Człapa, Lenarski, Paczkowski i Leski. Wszyscy z nich byli Polakami.
Październikowa egzekucja trzydziestu Żydów w lesie wolborskim pod Piotrkowem, nie była jedyną egzekucją, w której brali granatowi policjanci. Egzekucji takich dokonywano wiele, także na Polakach, aż do 1944 roku, do momenty wyzwolenia Piotrkowa. Większość z piotrkowskich granatowych policjantów została po II wojnie światowej osądzona, część skazana na kary więzienia. Trudno jednak było stwierdzić, czym się tak naprawdę kierowali uczestniczący w egzekucjach policjanci. Już po pierwszej egzekucji, mogli domyślać się, że będą następne, a nie chcąc dalej zabijać swoich rodaków, mogli np. z bronią przejść na drugą stronę, do partyzantki. Ale były też inne przypadki. Na przykład Ignacy Kaja został w latach 90. XX wieku uniewinniony od zarzutu kolaboracji – udowodnił w końcu przed sądem, że był zakonspirowanym w policji granatowej członkiem AK. Trudno sądzić takie sprawy, ale na pewno nie można robić uogólnień w sądach historycznych przy pomocy polityki, jak chce to robić obecna władza i IPN.
Polecamy