Pukanie do drzwi.
– Dzień dobry. Pani kupi mięso. Ładne, świeże.
– No rzeczywiście, ładne. Ale nie mam pieniędzy.
– A czy ja pytał o pieniądze? Będą, to się zapłaci…
To fragment rozmowy między moją babcią a jednym z wolborskich Żydów, którą ta pierwsza zrelacjonowała mi ponad 20 lat temu. W przedwojennym Wolborzu mieszkał również Grzegorz Staniaszko, który w chwili wybuchu II wojny światowej miał 12 lat. Mieszkał przy dzisiejszym Placu Jagiełły i doskonale pamięta rzeczywistość tamtych czasów.
– Znałem się wtedy z synem żydowskiego sklepikarza, Minca. Jego ojciec miał sklep obok naszego i naturalnie się przyjaźniliśmy. Razem ganialiśmy po ogrodach i graliśmy w piłkę – mówi ponad 90-letni dziś pan Grzegorz. – Nam, dzieciom ani rodzicom nie przeszkadzało, że nasi sąsiedzi, jak wielu ówczesnych mieszkańców Wolborza, są Żydami. To była norma. Wszystko zmieniła wojna, kiedy zaszczuto, a później wymordowano tych ludzi. Dlatego nie mogę zrozumieć tych, którzy wygadują antysemickie brednie, a sami pewnie nigdy żadnego Żyda nie poznali – dodaje pan Grzegorz.
II Rzeczypospolita (1918–1939) była państwem, które chyba tylko w aspekcie formy władzy, utrwalonej po 1926 r., przypominało nieco współczesną… Poza tym, wszystko było inne, począwszy od granic, a skończywszy na strukturze społecznej, w której z racji historycznych dominowały dwie największe mniejszości narodowe: ukraińska i żydowska, liczące odpowiednio ok. 4,5 i 2,7 mln obywateli (wg spisu powszechnego z 1931 r.).
Żydzi zamieszkiwali głównie miasta i miasteczka, i tak jak w Wolborzu trudnili się prawie wyłącznie handlem i rzemiosłem, co również miało swoje głębokie uzasadnienie historyczne. Własność ziemska w Rzeczypospolitej Obojga Narodów (1569–1795) zarezerwowana była bowiem wyłącznie dla szlachty, a paranie się lichwą już w czasach średniowiecza zostało zabronione katolikom przez Kościół. Wprawdzie realia ekonomiczne renesansowej i barokowej Europy zmodyfikował później protestantyzm, co nie zmienia faktu, że Żydzi wypełnili także niszę lichwiarskich kredytów, a że od zawsze żyli w Europie w mniejszościach, przekazywana z pokolenia na pokolenie kultura pieniądza stała się dla nich gwarantem przetrwania. Oczywiście „ubocznym” tego skutkiem był fakt, że w społeczności tej proporcjonalnie był największy spośród wszystkich odsetek prawników, lekarzy, nauczycieli, pracowników nauki itd. To zaś rodziło zazdrość i zawiść sąsiadów, które podlane ideologicznym sosem, pełnym stereotypowych przypraw, doprowadzały czasem do prześladowań i pogromów. Nic więc dziwnego, że wśród Żydów w XX w. wielu było socjalistów, a także zwolenników skrajnej lewicy. Komuniści bowiem głosili ponadnarodową i ponad wyznaniową równość, co wobec takich zjawisk jak getta ławkowe (np. na Uniwersytecie Warszawskim w dwudziestoleciu międzywojennym) było szczególnie atrakcyjne.
Jak się wydaje, niewielki, senny Wolbórz był raczej wolny od takich napięć. No, może poza kilkoma karygodnymi incydentami, o czym niżej. Trudno też powiedzieć, czy znany mi przypadek małżeństwa Żydówki (babki mojego kolegi) z katolikiem, był odosobniony, czy też sytuacje takie zdarzały się częściej. Tutaj, tak jak obecnie, prawie wszyscy się znali, a odsetek ludności żydowskiej na przestrzeni bez mała 150 lat sukcesywnie rósł. W 1808 r. miasto zamieszkiwało zaledwie 39 wyznawców religii Mojżeszowej, podczas gdy w 1857 już 270. W latach 1892 – 1940 Wolbórz liczył średnio 2570 mieszkańców (w 2016 r. – 2339), z czego średnio 506 osób, czyli 1/5 stanowili Żydzi. Oczywiście odsetek ten na przestrzeni lat poważnie się wahał (od 27 proc. w 1917 do 9 proc. w 1935 r.), jednakże w 1940 r. wynosił on ponad 21 proc.
Możliwość nieskrępowanego osadnictwa Żydom, którzy dotarli do miasta biskupów włocławskich na początku XVII w., przyniósł dopiero koniec wieku XVIII i kolejne stulecie, gdy na skutek działań zaborców, purpuraci najpierw utracili kontrolę nad Wolborzem (1793), a później zostali z tych dóbr wywłaszczeni (1818). Wcześniej, tj. w 1689, biskup włocławski Bonawentura Madaliński (1680–1691) wydał dokument Privilegia de non tolerandis Judaeis zabraniający Żydom osiedlania się w mieście, dlatego w XVIII w. zamieszkiwali oni przedmieście Wesoła, gdzie znajdowała się karczma nosząca tę nazwę. Zlokalizowana była w miejscu dzisiejszej stacji paliw, przy wieździe do Bogusławic, dlatego ulica zaczynająca się właśnie w tym miejscu i prowadząca w głąb miejscowości, też zwie się „Wesoła”.
Pierwsze próby emancypacji wspólnoty wolborskich Żydów oraz ich braci w wierze z pięciu pobliskich wiosek, od znacznie większej piotrkowskiej społeczności wyznania Mojżeszowego, związane były z przybyciem do Wolborza w latach 20. XIX w. Issachar’a Dov Ber Hakohen Torenheim’a, który wkrótce został przywódcą (nieoficjalnym rabinem) i założył dynastię chasydzką nazwaną „Wolbórz”. Z jego inicjatywy w 1831 r. powstało stowarzyszenie Hevra Kadisha, zajmujące się pochówkiem zmarłych, a także drugie, które organizowało odwiedziny u chorych. W końcu w 1839 r. władze żydowskie w Piotrkowie przyznały wspólnocie Żydów wolborskich prawo do wyłaniania swojego samorządu, jednak formuła ta nie sprawdziła się w praktyce. Dlatego, mimo iż w 1862 r. Issachar Dov Ber oficjalnie został mianowany rabinem Wolborza, to jednak jego wspólnota nie uzyskała całkowitej niezależności. Niemniej fakt, że od lat 30. XIX w. Żydzi w Wolborzu mieli chasydzkiego rabina, przyciągał do miasta współwyznawców z różnych zakątków Kongresówki, którzy zjeżdżali tu przy okazji świąt. Generowało to oczywiście spory zysk dla właścicieli karczm, pełniących w tamtym czasie także rolę dzisiejszych hoteli. Możliwe, że w późniejszym czasie najbogatszym z nich był Menachem Mendel Strausburg, skoro przez wiele lat, aż do 1914 r. finansował wspólnotę.
Ostatecznie zyskała ona autonomię w 1907 r., kiedy wybrano oficjalne przywództwo na czele z rabinem Haimem Baruchem Dembinskim, synem Bezalel’a HaLevi’a. Jednak przed 1914 r. przeniósł się on do Tuszyna, zaś funkcję rabina przejął jego syn, Yechiel Simcha Dembinski. Niestety, niewielki Wolbórz nie stwarzał takich możliwości rozwoju, jak duże miasta, dlatego mimo iż przez kilka lat istniała w dawnym mieście biskupim organizacja zrzeszająca młodych Żydów, która promowała osadnictwo i uprawę ziemi (Histadruth Hechalutz), to właśnie młodzi zaczęli opuszczać Wolbórz. Nie zmienia to faktu, że społeczność ta była jeszcze całkiem liczna.
Żydzi w Wolborzu zamieszkiwali głównie wokół rynku i przy ul. Warszawskiej. Mieli swoją szkołę wyznaniową (na poziomie szkoły podstawowej), która zanim została połączona z polską, przed rokiem 1914 liczyła 60 uczniów, a w 1917 – 68, nauczanych przez dwóch nauczycieli. Oczywiście mieli również swój dom modlitwy, zlokalizowany przy ul. Łąkowej 4. Nie wiadomo, kiedy dokładnie powstała ta prezentująca wysoki kunszt artystyczny drewniana synagoga (prawdopodobnie w II poł. XIX w.). Wiadomo natomiast, że spłonęła w 1928 r., i to, że na jej miejscu wzniesiono obiekt murowany z łaźnią rytualną. Był też cmentarz założony w 1862 r., odsunięty jakieś 1,5 km na południowy-wschód od Wolborza. Obszar tej nekropolii, zajmującej powierzchnię 0,42 ha, leżący na przedmieściu Gadki, jest dziś całkowicie pochłonięty przez las. Niestety w latach 20. i 30. zdarzały się przypadki bezczeszczenia tego miejsca spoczynku, poprzedzone oszczerczą nagonką antysemickiego „Orędownika”.
W 1939 r. wolborskich Żydów objęły okupacyjne prześladowania. Od maja do października następnego roku hitlerowcy pędzili ich do oczyszczania rzeki Moszczanki, a 12 września 1942 r. zmusili rabina Haima Barucha Dembinskiego (na początku wojny wrócił do Wolborza) i innych Żydów do skoku do lodowatej wody. Rabin tego nie przeżył, natomiast społeczność ok. 400 Żydów wywieziono do najwcześniej utworzonego (5 października 1939 r.) na ziemiach polskich getta w Piotrkowie. Stamtąd zaś w październiku 1942 r. do obozu śmierci w Treblince. Holokaust udało się przeżyć zaledwie 20 osobom.
Pożydowskie nieruchomości szybko zostały przejęte przez miejscowych. W 1947 r. w dawnej synagodze za sumę 701 tys. zł urządzono łaźnię miejską z dwiema wannami i prysznicami, którą przerobiono później na dom mieszkalny. Cmentarz żydowski pochłonął las, a nagrobki (macewy) wolborzanie wykorzystali do budowy komórek i obór, o czym Krystynie Prokop opowiedział jej dziadek. Sama zaś opisała na Facebooku w jednym z komentarzy, że w latach 80. ktoś przekopał cały cmentarz, szczątki zmarłych leżały na wierzchu. Zagrzebywałam co się dało.
Dziś jedynie regularny kształt czworoboku, zaakcentowany gdzieniegdzie kamiennymi pozostałościami muru, znajdujący również odzwierciedlenie w szacie roślinnej (widoczne na zdjęciu satelitarnym) znaczą ślad dawnej nekropolii. Tym większym wstydem napawa fakt, że w 1985 r. potomek tych, którzy przeżyli Shoah, Cwi Tornhajm, założył w mieście Bnei Brak w Izraelu synagogę nazwaną „Łuków – Wolbórz”, jako wyraz pamięci o dawnym domu. Dobrze więc, że Wolbórz swoich dawnych mieszkańców upamiętnił ostatnio stałą ekspozycją muzealną poświęconą kulturze żydowskiej. Lepiej późno niż wcale.
Tytuł artykułu zaczerpnąłem z książki Jerzego Kissona-Jaszczyńskiego. Ponadto korzystałem z: B. Wachowska, Wolbórz w pierwszej połowie XX w., [w:] 400-lecie śmierci Andrzeja Frycza Modrzewskiego. 700 – lecie nadania praw miejskich Wolborzowi, materiały sesji popularnonaukowej z 24 IX 1972 r., Łódź 1975, s. 81–120; S. Siniarski, Kalendarz z dziejów Wolborza 1065–1982, Warszawa 1984; J. Góral, Piotrkowianie pod okupacją hitlerowską, Piotrków Tryb. 2003; Materiały stałej ekspozycji poświęconej kulturze żydowskiej w: Pożarnicze Centrum Historyczno-Edukacyjne Ziemi Łódzkiej w Wolborzu; P.J. Łaski, Czy cmentarz żydowski pod Wolborzem musi być zapomniany?; K. Czubaszek, W Łukowie przy grobie cadyka.
Polecamy