Po odczekaniu niemal trzech miesięcy, dwa tygodnie temu postanowiłem wrócić do tematu kontrowersyjnej modyfikacji pomnika upamiętniającego pomordowanych przez hitlerowskiego okupanta mieszkańców Bogusławic, w który wmontowano tablicę ze zdjęciami 96 ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem.
Po pierwszej publikacji podniosły się głosy oburzenia oraz pytania o genezę montażu: kto, kiedy, dlaczego tam? Oraz nie mniej ważne, choć z punktu widzenia faktu dokonanego, może i ważniejsze: czy instalacja jest legalna, jak można tolerować taki stan rzeczy, dlaczego decydenci nie reagują?
Z oczywistych względów najmocniej wybrzmiało stanowisko córki pochowanego u stóp pomnika Eustachiusza Węgrzynowskiego, Elżbiety Michalak. Gdy jej ojciec stawał nad dołem z potworną świadomością, że zaraz zginie, 75-letnia dziś kobieta miała zaledwie 9 miesięcy i mieszkała z mamą w Bogusławicach. Wkrótce po tragedii 22-letnia wdowa zabrała córkę i wróciła do rodziców do Moszczenicy. Tam pani Elżbieta spędziła dzieciństwo. Do Bogusławic – jak sama mówi – przyjeżdżała już tylko okazjonalnie, na grób ojca. To było dla nich miejsce święte, a lata powojenne dla młodej kobiety i osieroconej córki bardzo ciężkie. Kraj podnosił się z ruiny. Ból po stracie męża oraz walka o przetrwanie i przyszłość dziecka doprowadziły w końcu do załamania nerwowego pani Węgrzynowskiej, która zmarła półtora tygodnia przed egzaminami maturalnymi nastoletniej Eli. Gdy po kilkudziesięciu latach od tamtych wydarzeń pani Elżbieta zobaczyła, że w pomnik upamiętniający tragiczną śmierć m.in. jej ojca, wmontowano tablicę smoleńską, przeżyła szok. – Jest to dla mnie coś okropnego! Jestem cała roztrzęsiona – mówi jeszcze dziś.
Trudno się dziwić reakcji kobiety. Wszak pomnik stanowi integralną część mogiły pomordowanych, a jej zbiorowy charakter bynajmniej nie rozmywa indywidualnego i bardzo osobistego stosunku, jaki każdy z nas ma do grobów swoich bliskich. Wystarczy sobie tylko wyobrazić, że z dnia na dzień ktoś samowolnie zmienia wygląd pomnika naszego rodzica, żony, męża lub dziadka…
Kobieta postanowiła interweniować. 20 lutego br. wystosowała pismo do burmistrza Wolborza, Andrzeja Jarosa, w którym poinformowała, że oprócz ojca, w zbiorowej mogile spoczywają również jej krewni: Wacław, Mieczysław, Bronisław oraz Stefan i Henryk Węgrzynowscy – żołnierze Armii Krajowej. Pani Elżbieta pisze o symbolice miejsca spoczynku tych, którzy zginęli za Ojczyznę, na trwałe związanego z historią wolborskiej nekropolii, podnosząc jednocześnie, że nie godzi się tolerować zakłamywania historii. Pisze o swojej bezsilności, rozgoryczeniu i desperacji. Na koniec prosi burmistrza „o podjęcie (…) skutecznych działań, które przyczynią się do przywrócenia poprzedniego wyglądu pomnika”.
Po niespełna 3 tygodniach Elżbieta Michalak otrzymała odpowiedź, datowaną nomen omen w „Dzień Kobiet”. Z upoważnienia burmistrza odpisała jego zastępczyni, Barbara Goworek. Na wstępie pani wiceburmistrz poinformowała uczenie, że pomnik, o którym mowa, został „pobudowany” już w 1944 r. „przez mieszkańców ówczesnej gminy Bogusławice” (ziemię piotrkowską wyzwolono dopiero z początkiem stycznia 1945 r. – przyp. M.G.), mniemając zapewne, że obiekt zdołano wznieść na oczach Niemców, którzy przeszli obok tej inicjatywy równie bezczynnie, co obecne władze gminy wobec instalacji smoleńskiej. Następnie odkryła przed adresatką, że „zgodnie z obowiązującymi przepisami opieka nad miejscami pamięci narodowej spoczywa zarówno na administracji rządowej, jak i samorządowej”. I dalej, na okrągło, że wszyscy mamy obowiązek dbać o takie miejsca. To jednak nic w porównaniu z powalającą argumentacją pod z góry założoną tezę. Otóż zdaniem pani wiceburmistrz (pisownia oryginalna): „Pomnik, o którym mowa powyżej nie był nigdy i nie jest obecnie przedmiotem agresji i wandalizmu. Nikt z mieszkańców gminy Wolbórz nie zgłaszał jakiegokolwiek zaniepokojenia jego stanem (zniszczeniem), a jedynie faktem umieszczenia w jego obszarze tabliczki upamiętniającej ofiary katastrofy smoleńskiej. Nie widzimy podstaw do ingerencji w ten stan, zwłaszcza, że jest to teren cmentarza, a więc miejsca pamięci osób zmarłych. Inicjowanie sporów, dyskusji społecznych na tle zasadności umieszczenia tabliczki w tym, a nie innym miejscu niczemu nie służy, a może doprowadzić do spiętrzenia różnych, nieprzewidywalnych reakcji.
Fundatorem pomnika jest społeczność gminna, a ta nie wykazuje zaniepokojenia jego stanem, zniszczeniem lub dewastacją. Wydaje nam się, że osoba która umieściła tabliczkę w tym miejscu nie miała na celu obrażania Pani uczuć”.
Zakładam, że odpisując Elżbiecie Michalak, pani wiceburmistrz nie wiedziała, że już 12 lutego, a więc niewiele ponad tydzień przed nadejściem pisma kobiety do burmistrza i prawie miesiąc przed cytowaną wyżej odpowiedzią, swój list w tej sprawie do IPN-u wysłał mieszkaniec Wolborza, który pragnie na razie zachować anonimowość. Pan Ryszard – tak go nazwijmy – informował o dewastacji i zniszczeniu pomnika, wskazując na odkute elementy na stałe z nim związane, w miejsce których „na stałe zainstalowano elementy nie związane z osobami spoczywającymi w tej mogile”. Nadawca pytał IPN, czy zmiana ta była uzgadniana z Instytutem i prosił o interwencję.
Reakcja łódzkiego IPN-u była błyskawiczna. Kilka dni później odpowiedział dyrektor instytucji, dr Dariusz Rogut, który cytując właściwe akty prawne, nie tylko nie podzielił stanowiska władz gminy Wolbórz, ale stwierdził, że „przeprowadzanie robót ziemnych, wznoszenie pomników i innych urządzań na cmentarzach i grobach wojennych wymaga zezwolenia wojewody”. W związku z tym Rogut postanowił przekazać sprawę według właściwości, informując jednocześnie, że zgodnie z art. 53 j ust. 4 Ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz.U. z 2016 r., poz. 152 ze zm.), nakładającym na IPN obowiązek oceniania stanu opieki m.in. nad grobami wojennymi, uważa modyfikację pomnika za niedopuszczalną. Dyrektor zaznaczył również, „że opisywane zmiany nie były uzgadniane z Oddziałem IPN w Łodzi”.
Mając w ręku odpowiedź IPN-u, pan Ryszard skrobnął pismo informujące o zniszczeniu i zbeszczeszczeniu grobu żołnierskiego na cmentarzu w Wolborzu, po czym załączył do niego wspomniany dokument. Zawiadomienie zostało złożone w wolborskim Komisariacie Policji 21 lutego br., czyli dzień po tym, gdy Elżbieta Michalak napisała do burmistrza Jarosa.
Mimo to, 8 marca br. pani wiceburmistrz, działając z upoważnienia przełożonego, stwierdziła, że „nikt z mieszkańców gminy Wolbórz nie zgłaszał jakiegokolwiek zaniepokojenia jego stanem (zniszczeniem)”, że władze gminy nie widzą „podstaw do ingerencji w ten stan”, oraz że „inicjowanie sporów, dyskusji społecznych na tle zasadności umieszczenia tabliczki w tym, a nie innym miejscu niczemu nie służy”.
Przypomnę więc, że tym „niczym” są uczucia kobiety, której zbeszczeszczono grób ojca, a także podeptane prawo, na straży którego szczególnie mocno powinien stać organ stanowiący je na gruncie lokalnym. Nie mogąc jednak na to liczyć, Elżbieta Michalak postanowiła zwrócić się do administratora cmentarza, proboszcza Parafii Wolbórz, ks. Tomasza Owczarka. W emocjonalnym liście, datowanym na 20 marca br., kobieta pisała o tym, że nie może pogodzić się z faktem, że na pomniku górującym nad grobem bliskiej jej osoby, umieszczono epitafium ku pamięci ludzi niezwiązanych z czasem ani wydarzeniami wojennymi. Odrzuciła również insynuacje o „inicjowanie sporów” czy „dyskusji społecznych”, tłumacząc, że chodzi jej tylko „o godne zachowanie wdzięcznej pamięci o niewinnie zamordowanych i oddanych Ojczyźnie Polakach”. Do dziś nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
Tydzień później w podobnym tonie napisała również do Zenona Puchały, historyka, byłego dyrektora wolborskiej podstawówki, działacza Stowarzyszenia Przyjaciół Wolborza, znanego z koncyliacyjnych zdolności autorytetu lokalnej społeczności. Z tym samym skutkiem…
W międzyczasie pan Ryszard otrzymał pismo od wojewody łódzkiego, z upoważnienia którego odpowiedział kierownik Oddziału Dziedzictwa Kulturowego i Ochrony Pamięci Narodowej, Rafał Jaksa. Stoi w nim, „że Łódzki Urząd Wojewódzki nie był poinformowany o zmianach w wyglądzie kwatery oraz o zamiarze ustawienia jakichkolwiek tablic pamiątkowych na wspomnianej kwaterze”. Co więcej, Urząd wbrew oficjalnemu stanowisku gminy Wolbórz, uważa, że „kwatera grobów wojennych nie jest stosownym miejscem dla innych upamiętnień tj. nie związanych z pochowanymi tu osobami”, dlatego zwrócono się do burmistrza Wolborza „o poinformowanie osób, które zainicjowały upamiętnienie »Ofiar Katastrofy Smoleńskiej w 2010 roku« aby tablicę przeniosły w inne, godne miejsce”.
Będzie to trudne. Nie tylko dlatego, że w oficjalnej odpowiedzi, którą otrzymałem od burmistrza Jarosa dwa tygodnie temu, powiada on, że „Urząd Miejski nie posiada informacji nt. inicjatorów modyfikacji pomnika”, ale również dlatego, iż zakłada, że „z pewnością są to (…) osoby, którym pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej jest bliska i dla nich ważna. Trzeba to uszanować”. Burmistrz nie widzi także niczego niestosownego w instalacji, bo na pytanie, czy jego zdaniem taka forma upamiętnienia ofiar katastrofy lotniczej jest właściwa, odpowiada, że: „Każda forma upamiętnienia, odnosząca się z szacunkiem do osób zmarłych jest właściwa i potrzebna. Ważne aby pamiętać o zmarłych, to nasza historia, a cmentarz właśnie temu służy”. Z drugiej strony włodarz przyznaje, że najlepiej byłoby rozważyć przeniesienie tablicy smoleńskiej np. na elewację kaplicy św. Anny, gdzie byłaby godnie wyeksponowana. Sugerował to już proboszczowi, o co również dwa tygodnie temu pytałem księdza w mailu. Ten jednak nie raczył mi odpowiedzieć, spuszczając na sprawę zasłonę świętobliwego milczenia.
Nieco więcej światła na zaistniały impas rzuca za to stanowisko wicemarszałka, Dariusza Klimczaka, który w imieniu Zarządu Województwa Łódzkiego, skierował do burmistrza Wolborza pismo podparte wnikliwą analizą prawną, z której wynika, że „bezpośredni dozór nad stanem grobów i cmentarzy wojennych sprawują gminy”, w związku z czym prosi o interwencję mającą m.in. ustalić, kto dokonał tej – jak się okazuje – bezprawnej instalacji. Do dziś wicemarszałek nie otrzymał odpowiedzi.
Jak widać, można próbować, ale nie da się już przemilczeć tej sprawy. Nie można być też „za, a nawet przeciw”. Spory i dyskusje społeczne już dawno zostały zainicjowane, i to wyłącznie dzięki urzędniczej indolencji decydentów, którzy przejawiając w tej mierze zaskakującą konsekwencję mogą doprowadzić, wbrew swoim intencjom, do „spiętrzenia różnych, nieprzewidywalnych reakcji”. Również przy urnach wyborczych.
Polecamy