Święta Wielkanocne oficjalnie rozpoczyna niedzielna uroczysta wczesnoporanna Msza Święta połączona z procesją (rezurekcją). Głosi ona zmartwychwstanie Chrystusa. W polskiej tradycji rezurekcji towarzyszą często bicie w bębny oraz huki od wybuchu petard czy karbidu, z których strzelają zazwyczaj młodzi ludzie. Dlaczego tak jest?
Staropolska tradycja wręcz nakazywała strzelanie podczas całej Wielkanocy. Huki miały oznaczać odgłos przesuwanych głazów przy grobie Jezusa w czasie zmartwychwstania. W okresie Polski przedrozbiorowej jak i podczas dwudziestolecia międzywojennego, w procesji rezurekcyjnej nierzadko brało udział wojsko – w Warszawie, przed kościołem garnizonowym i w innych większych miastach oddawano strzały armatnie.
W okresie zaborów zabroniono oficjalnie wystrzałów, ale po odzyskaniu niepodległości tradycja powróciła ze zdwojoną siłą. Jednakże największa „zabawa” w strzelanie odbywała się już mniej oficjalnie, żeby nie powiedzieć, że w formie chuligańskiej. Przedwojenna policja miała przez to w okresie świątecznym pełne ręce roboty. W latach dwudziestych i trzydziestych XX w. w Łodzi podkładano pod przejeżdżające tramwaje „paczki” z kalichlorkiem – tak nazywano potocznie chloran potasu. Jak donosiła prasa, w 1933 roku łódzka policja zatrzymała i pociągnęła do odpowiedzialności karnej dwudziestu sprawców takiej strzelaniny (jeśli byli nieletni, to ich rodziców). Ścigano również właścicieli sklepów, które mimo zakazu, sprzedawały takie materiały wybuchowe.
Dużo pracy miało również pogotowie, a miłośników wybuchów nierzadko można by było nagrodzić czymś w rodzaju dzisiejszej „Nagrody Darwina” (ang. Darwin Awards), czyli po prostu za głupotę. Dla przykładu, w wielkanocną niedzielę 1927 roku zamieszkały na łódzkim Żubardziu 14-letni Stanisław Podkowiński chciał z wielkim zapałem oddać się wielkanocnemu strzelaniu tak, że pod pozorem kupna zeszytów i ołówków wyłudził od matki 2 zł. Kupił za nie paczkę siarki i kalichlorek i wraz z kolegą – 16-letnim Feliksem Kubińskim, przygotowali kilkanaście większych paczek mieszanki wybuchowej. Gdy rozpoczęła się kanonada, mury kamienic się trzęsły, a chłopcy ryczeli z uciechy. Do czasu. Wkrótce Kubiński ułożywszy na ziemi kolejną paczkę wielkości kurzego jaja, rzucił w nią dziesięciokilogramowym kamieniem. Nastąpił wybuch, ale kamień odrzucony siłą eksplozji niespodziewanie uderzył w nogę stojącego obok Podkowińskiego. Chłopiec z krzykiem upadł na ziemię. Noga złamana w dwóch miejscach!
W okresie Polski Ludowej tradycja wielkanocnego strzelania nadal była żywa, a statystyki odnotowywało też pogotowie ratunkowe. W 1971 roku w Łodzi – jak donosił Dziennik Łódzki – od samego rana rozlegały się kanonady w różnych dzielnicach miasta i trwały niemal do południa. Nie odnotowano poważniejszych wypadków, jak ponoć w poprzednich latach, ale w pierwszy dzień świąt do łódzkiego pogotowia trafiło kilkadziesiąt osób, głównie dzieci i młodzież z oparzonymi kończynami.
Do dziś – głównie w postaci porannych wystrzałów w karbidu – przetrwał zwyczaj wielkanocnych wybuchów, choć już nie na taka skalę jak kiedyś. Wielkanocne strzelanie nie dorównuje intensywnością odgłosom podczas Sylwestra i Nowego Roku oraz tym podczas wiejskich odpustów. Może to dobrze – zwierzęta domowe trudno znoszą takie dni, a podtrzymywanie tej tradycji służyłoby już raczej tylko nabijaniu kieszeni handlarzom i producentom petard.
Polecamy