Dwadzieścia lat temu Wenezuelczyk Franco de Peña na Starym Mieście w Piotrkowie realizował zdjęcia do dramatu „Masz na imię Justine”. Główną rolę w filmie zagrała debiutująca wówczas na dużym ekranie Anna Cieślak. W poniższym artykule wspominamy, co działo się na planie w Piotrkowie 29 października 2004 roku. Obok „Biesów” (1987)Andrzeja Wajdy, „Daens’a” (1992)Stijna Conninxa, „Jakuba kłamcy” (1997)Petera Kassovitza i „Non sono io” (2001) Gabriele Iacovone film de Peña był piątą w filmowej historii Piotrkowaprodukcją, którą zrealizowano za zagraniczne (po części) pieniądze. Dramat„Masz na imię Justine”w 2006 roku został nawet luksemburskim kandydatem dostatuetki Oscara.
Nakręcona przez Franco de Peña historia tytułowej Justine to tak naprawdę dramatyczna opowieść o Marioli, dwudziestoparoletniej dziewczynie z niewielkiego miasteczka, mieszkającej z babcią w czynszowym mieszkaniu w starej kamienicy, która przez brak atrakcyjnych perspektyw zawodowych daje namówić się dawnemu, szkolnemu koledze na kilkudniowy wyjazd do Niemiec. Tam młoda kobieta staje się ofiarą handlarzy ludźmi… Produkcja powstała w koprodukcji polsko-luksemburskiej.
Jeden z dziesięciu
Ekipa filmowa z Franco de Peña na czele zawitała do Piotrkowa tylko na jeden dzień i miało to miejsce dokładnie 29 października 2004 roku. Co ciekawe był to jeden z najkrótszych i najmniej zauważalnych pobytów filmowców w Piotrkowie. Praca ekipy skupiła się głównie na trzech lokacjach: na jednym z podwórzy przy ulicy Rycerskiej, w Rynku Trybunalskim i na Placu Czarnieckiego. Filmowców jednak trudno było odróżnić od przechodniów. Swoją pracą nie zwracali na siebie uwagi. Jedynie dające się słyszeć, co jakiś czas okrzyki: Kamera! Akcja! Cisza na planie! oraz niewielka grupka gapiów śledząca każdy ruch ekipy i namiot ze sprzętem do podglądu nagrywanych scen, były dowodem na to, że po raz kolejny właśnie Piotrków stał się tłem dla filmu. Nawet wieczorne zdjęcia, realizowane przy ulicy Rycerskiej, nie zgromadziły tłumów ciekawskich. Pobyt filmowców w Piotrkowie stanowił zaledwie 1/10 wszystkich dni zdjęciowych, jakie przypadały według terminarza tej produkcji na nasz kraj. Był to również drugi dzień zdjęciowy dla tego filmu w ogóle. Piotrkowski plener poprzedził tylko plan w Łodzi. Dramat „Masz na imię Justine”nakręcono w ciągu zaledwie 37 dni. Łącznie w Polsce ekipa kręciła przez 10 dni, w Berlinie 6, a w Luksemburgu 21.
Prowincjonalność poszukiwana
Filmowa Mariola pochodzi z Piotrkowa. Na ekranie jest to wyraźnie zaznaczone. W jednej ze scen na kilka sekund pojawia się charakterystyczna zielona tablica z nazwą miasta – Piotrków Tryb. Dlaczego akurat Piotrków wybrano na miejsce filmowego pleneru w tej polsko-luksemburskiej koprodukcji? Do Piotrkowa filmowców ściągnął urok Starego Miasta. „Żadne z obejrzanych wokół Łodzi miast nie ma takiej filmowej urody. Piotrków wygrał ze wszystkimi, a i Brzeziny widziałem i Aleksandrów Łódzki, ale wszystko to takie jednoulicówki” – tłumaczył swoją decyzję o wyborze Piotrkowa reżyser podczas pracy wśród piotrkowskich lokacji. „Tu jest prowincjonalność, której szukałem, ale i ta atmosfera. Zresztą stąd pochodzi mój scenarzysta, Tomasz Kępski, i choć oglądaliśmy inne miasta, to ciągle tu wracaliśmy.”.
Piotrkowianin współtwórcą fabuły
Fakt, współtwórcą scenariusza „Masz na imię Justine”był i jest pochodzący z Piotrkowa Tomasz Kępski. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, scenarzysta, dziennikarz i producent telewizyjny, swego czasu również zastępca redaktora naczelnego Polskiego Radia w Łodzi i producent telewizyjny m.in. programów Krzysztofa Ibisza. Pracował także w Canal+. Świat polskiego filmu poznał go za sprawą debiutanckiego scenariusza do pełnometrażowej komedii „Kariera Nikosia Dyzmy”(2002). W ostatnim czasie piotrkowianin był twórcą scenariusza do filmu „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” (2018).
Sceny pasażowe
W Piotrkowie powstawały głównie zdjęcia do pierwszej części filmu „Masz na imię Justine”, czyli kadry z rodzinnego miasta głównej bohaterki. W sumie piotrkowskie plenery grają w filmie około 5 minut. Na ekranie są obecne od 9 do 14 minuty. „W Piotrkowie kręciliśmy sceny pasażowe oraz kamienicę, w której mieszka nasza Mariolka” – wyjaśniał dziennikarzom trakcie pracy na piotrkowskim planie współproducent filmu Łukasz Dzięcioł. „Nagrywaliśmy ujęcia, gdy bohaterka żegna się z babcią oraz gdy ze swoim chłopakiem Arturem, granym przez Rafała Maćkowiaka, robią sobie zdjęcia przed tą kamienicą. Ekipa pod kierunkiem de Peña zajęła na cały dzień większość przyległego do budynku podwórka, przynależnego do adresu Sieradzka 8. Na prośbę filmowców wcześniej podwórko oczyszczono z zaparkowanych aut. Scenografii zmieniać też w tym miejscu jakoś szczególnie nie potrzebowano. Odpowiedzialna za wizualną stronę produkcji Christina Schaffer, m.in. autorka doskonałej oprawy plastycznej filmu „Dziewczyna z perłą”, dołożyła od siebie tylko trzy kwiaty doniczkowe, które postawiono w widocznych w kadrze oknach oraz kolorowe suche pranie, które rozwieszono na jednym z balkonów. Skromna scenografia, a właściwie jej brak, to artystyczny i dokładnie przemyślany zamysł reżysera. „Plenery kręcimy tylko w planach naturalnych, przy jak najmniejszej ingerencji scenograficznej, by przywodzić skojarzenia również z filmem dokumentalnym” – tłumaczył Franco de Peña.
Z relacji świadków
„Wstępu na podwórko broni szyna wózka operatora, który daje ostatnie wskazówki przed rozpoczęciem ujęcia. Wreszcie, po licznych próbach słychać sakramentalne: Kamera! Akcja! Z drzwi kamienicy wychodzi młoda kobieta, ściskająca w ręku torbę podróżną. Szybkim krokiem zmierza ku wyjściu z podwórka i potem w górę Rycerskiej. Stop! – przerywa głos operatora: Dajcie tu mat spraya… Z grupy filmowców, skupionej wokół monitora dającego podgląd nagrywanych klatek, odrywa się kilka osób. Tajemniczy mat spray to po prostu spryskiwacz do zbyt jaskrawego światła ulicznej latarni. Wszystko w porządku. Dubel.” – relacjonowała bezpośrednio z planu „Masz na imię Justine” dziennikarka tygodnika „7 dni” Karolina Wojna. Podobnych scen kibicujący pracy filmowców na Starym Mieście mogli zaobserwować kilka w ciągu całego dnia. „Anna Cieślak, grająca główną rolę (…) spaceruje (…) kilkanaście razy. A to trzeba zakryć wystające kable od zawieszonego na podnośniku oświetlenia, a to statyści – którzy mieli spacerować z psem – w obiektyw kamery weszli za późno. Teraz kręcą w podwórku, ale wcześniej na naszej ulicy. Taka scena: trzy dziewczynki (…) ruszały w jednym kierunku, potem szła pani, ale nie główna bohaterka, no i jedna para pod pachę spacerowała – opowiadał dziennikarzom Tadeusz Widawski, wówczas właściciel zakładu kaletniczego przy ulicy Szewskiej. W odróżnieniu od innych filmowych produkcji realizowanych na ulicach Piotrkowa, twórcy obrazu „Masz na imię Justine”nie potrzebowali całej rzeszy lokalnych statystów. Zatrudnili zaledwie kilka osób. Po pracowitym dniu na piotrkowskiej Starówce ekipa przeniosła się na kolejny polski plener, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Absolwent Łódzkiej Filmówki
Pomysłodawcą scenariusza i reżyserem dramatu „Masz na imię Justine”jest Wenezuelczyk, absolwent Łódzkiej Filmówki, Franco de Peña (ur. 1966). Zanim podjął studia reżyserskie w Polsce studiował, pracował i mieszkał w Montrealu, Londynie, Paryżu i Berlinie. Jako reżyser i scenarzysta zrealizował kilka etiud fabularnych, m.in.: „Mój pierwszy raz”i „Cień”. W dorobku artystycznym ma również filmy dokumentalne, które były nagradzane na wielu międzynarodowych festiwalach filmowych. Jego „Szepty wiatru”(1995) zdobyły aż siedem nagród festiwalowych, w tym Grand Prix Festiwalu w Fribourgu w Szwajcarii, a „Przyszłość pewnego złudzenia”(1997) była nagradzany pięciokrotnie, m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Studenckich w Monachium. Łącznie de Peña ma na swoim koncie ponad 40 nagród festiwalowych, polskich i zagranicznych. Jego fabularnym debiutem była „Miłość w miejskiej dżungli” z 2003 roku.
Na faktach
Warto dodać, że wstrząsająca historia młodej Polki podstępnie wywiezionej do Niemiec i sprzedanej berlińskim sutenerom powstała na faktach. Franco de Peña i Paweł Kępski scenariusz filmu oparli na kompilacji autentycznych wydarzeń, które nieznacznie tylko zmienili pod kątem gry aktorskiej i dostosowania materiałów dokumentalnych do dramaturgii i konstrukcji filmu fabularnego. Handel kobietami i niewolnictwo w środku Europy są czymś niewyobrażalnym, a mam wrażenie, że do ludzi nie dociera skala zjawiska – mówił dePeña podczas jednego z wywiadów wyjaśniając swoje zainteresowanie tematem.
Debiutująca Anna Cieślak
Główną rolę w filmie Franco de Peña zagrała ww. Anna Cieślak, wówczas 24-letnia debiutantka, świeżo upieczona absolwentka krakowskiej Akademii Teatralnej. Za tę kreację aktorka otrzymała kilka nagród, m.in. za najlepszą rolę kobiecą na XXII MFFF o Miłości w Mons w Belgii oraz za najlepszy debiut na FPFF w Gdyni. Niewiele jednak brakowało by aktorka w ogóle nie wzięła udziału w produkcji. Po kilkuetapowym castingu reżyser do roli Marioli wybrał właśnie Cieślak, ta jednak po przeczytaniu scenariusza spanikowała. „Czytając scenariusz, myślałam: nie dam rady. Tuż po szkole teatralnej takie zadanie? – wspominała na łamach „Życia Warszawy”. De Peña jednak przekonał ją, że choć nie ma doświadczenia, będzie w stanie udźwignąć tak trudny film.
Kandydat do Oskara
Na zakończenie należy jeszcze dopowiedzieć, że film Franco de Peña był luksemburskim kandydatem do Oskara. Był… ale po kolei. 21 września 2006 roku wyreżyserowany przez Wenezuelczyka dramat został oficjalnym kandydatem Luksemburga do Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”. Niestety obraz „Masz na imię Justine”nominacji nie uzyskał. Szanse filmu pogrzebała Amerykańska Akademia Filmowa. 9 listopada 2006 amerykańscy akademicy wykluczyli film z rywalizacji o statuetkę Oscara. Powodem decyzji, był, jak poinformowano, zbyt mały wkład państwa Luksemburg w realizację obrazu. Jako prawne uzasadnienie przedstawiono zapis w regulaminie Amerykańskiej Akademii Filmowej dotyczący filmów nieanglojęzycznych, wg. którego każdy z narodowych kandydatów musi udowodnić, że artystyczną kontrolę nad jego produkcją sprawowali głównie twórcy z kraju, który go zgłasza. „Masz na imię Justine”, jako koprodukcja polsko-luksemburska tego warunku nie spełniał, bo to z Polski pochodził reżyser i współscenarzysta w jednej osobie, operator, montażysta i kompozytor muzyki do filmu. Na nic zdała się interwencja szefa oscarowego komitetu z Luksemburga Joya Hoffmana. „To znakomity film podejmujący bardzo ważne tematy i mieliśmy nadzieję na większą elastyczność” – pisał Hoffman do Amerykańskiej Akademii Filmowej. „Bez udziału artystów z Luksemburga ten film nie mógłby powstać. Luksemburg pokrył prawie 70% jego budżetu.”. Film Franco de Peña nie stanął do boju o jedną z najsłynniejszych i najbardziej cenionych na świecie nagród filmowych. W tym przypadku koprodukcja, która pozwoliła na zrealizowanie filmu, stała się jego przekleństwem. Niemniej podobnie, jak w przypadku innych debiutantów, którzy właśnie w piotrkowskich lokacjach stawiali swoje pierwsze kroki w filmowych karierach (m.in. Barbara Kwiatkowska, Juliusz Machulski, Tadeusz Chmielewski) Piotrków przyniósł szczęście debiutującej na dużym ekranie Annie Cieślak.
Tekst: Agnieszka Szóstek
Foto: materiały filmowe dystrybutora filmu, Sławek/Wikimedia Commons, Agnieszka Szóstek
Materiały:
- A. Warchulińska „Piotrków Filmowy”, Piotrków Trybunalski 2011
Polecamy